Strona:Karol May - La Péndola.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie będzie się z pewnością gniewał na nas; chcemy się przecież tylko przekonać, czy nie popełniono wobec niego jakiegoś łotrostwa, — odparł Sternau.
Ujął wieko z wielką ostrożnością, uniósł je i odłożył. Unger skierował latarkę ku otwartej trumnie — wszyscy trzej spojrzeli po sobie jak na komendę.
— Trumna jest pusta — rzekł Mariano.
— Tak też przypuszczałem — przytaknął Sternau.
— Zwłoki nie spoczywały w niej nigdy — dodał Unger.
— Przeciwnie — odparł Sternau, biorąc latarkę z rąk Ungera i oświetlając białe atłasowe poduszki, które leżały w trumnie. — Czy nie widzicie śladów, pozostawionych przez ciało?
— W takim razie stryj umarł naprawdę — rzekł Mariano.
— Ale dlaczego zabrano trupa?
— Nie trupa zabrano, a żywego człowieka, — oświadczył doktór. — Jakiż w tem cel — usuwać zwłoki? Jeżeli jest trucizna, która powoduje szaleństwo, dlaczegóż nie mają się znaleźć środki, które pozornie uśmiercają człowieka?
— A więc ten człowiek, którego zaniesiono do Veracruz i sprzedano do Harraru, to istotnie don Fernando de Rodriganda?
— Jestem o tem wręcz przekonany. — No, a teraz trzeba starannie zamknąć trumnę, aby ślad tu po nas nie został.
Skoro się z tem uporali, zgasili latarkę, weszli po schodach na górę i przyśrubowali zpowrotem cynową płytę. Przeskoczyli potem przez kratę i cicho, niepo-

127