Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy wiecie, kto ocalił waszą głowę? — powitał notarjusza Juarez głosem ponurym.
— Wiem. Mogłem ją postradać, chociaż jestem niewinny.
— Milczeć. Sennor Verdoja zaręczył za was, to wystarczy. Chcecie się udać do stolicy?
— Tak.
— Tam nie powinni wiedzieć, że bytem w San Rosa, a wy to rozgłosicie. Nie mogę was puścić.
— Będę milczał, sennor.
Juarez wykonał ręką ruch pogardliwy i rzekł lekceważąco:
— Biały nie milczy nigdy, tylko Indjanin potrafi być panem swego języka. Biały może tylko wtedy dotrzymać słowa, gdy przysięgnie.
— Więc przysięgnę.
— Dobrze, przysięgajcie.
Cortejo musiał podnieść rękę i przysiąc, że nikomu nie zdradzi spotkania swego z Juarezem.
— Teraz możecie odejść — rzekł Juarez. — Zabierzcie ze sobą swoich ludzi; pamiętajcie, iż jesteście za nich odpowiedzialni.
W kilka minut potem Cortejo dosiadł konia i opuścił San Rosa. Najemnicy odprowadzili go, aby zdradzić przed nikim, iż weszli w porozumienie z rotmistrzem. Było ich tylko ośmiu, reszta bowiem została na służbie Juareza. Dopiero po jakimś czasie pożegnali Corteja, aby drogą okrężną przebrać się ku del Erina. —
Wkrótce po odjeździe Corteja dźwięk trąb obwieścił ludziom Juareza, że czas wyruszyć. Zbrojni w lance, ułani dosiedli koni; Juarez z oficerami stanął na

53