Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pojechali inną drogą. Niech ich djabli porwą! — rzekł drugi.
— Czego klniesz? — ofuknął sąsiad. — Tem lepiej, ze się wymknęli; teraz jako łup otrzymamy całą hacjendę, oczywiście, jeżeli wybijemy wszystkich, zwłaszcza zaś jednego z Niemców i Hiszpana.
— Jak sennor nazwał tych ludzi?
— Niemiec zwie się Sternau, Hiszpan — de Lautreville.
— Ale czy wystarczy nas do opanowania hacjendy? Ten Arbellez ma podobno około pięćdziesięciu vaquerów.
— Ośle, zaskoczymy ich przecież.
Sternauowi to wystarczyło. Nie należał do ludzi, którzy niepotrzebnie krew przelewają, ale tu przecież chodziło o wytępienie bandy zbójów i morderców. Chwycił więc za strzelbę, zdejmując ją powoli i ostrożnie z ramienia.
— Co zamyślacie? — spytał Indjanin.
— Chcę zabić tych ludzi.
— Tylu naraz?
— Tak.
Z twarzy Indjanina łatwo było odczytać, że towarzysza swego uważa za szaleńca. Chciał się cofnąć, ale Sternau rozkazał:
— Zostań, przecież się chyba nie boisz. Jestem Matava-se — Władca Skał. Wszystkich morderców mamy w rękach.
Usłyszawszy imię Matava-se, Indjanin uniósł się, by złożyć czołobitny ukłon.
— Będziesz strzelbą pilnował wyjścia wąwozu. Żaden z nich nie powinien uciec.

24