Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cił Verdoję w swe herkulesowe ramiona i odrzucił w kierunku stojących obok Meksykan. Trzech, czy czterech z pośród nich padło na ziemię. Sternau skorzystał z tego momentu i zaczął uciekać w ogromnych susach. Za chwilę miał już w ręku strzelbę i, dosiadłszy pierwszego z brzegu konia, pogalopował na nim.
Stało się to wszystko niemal błyskawicznie. Gdy z trzynastu piersi rozległ się okrzyk przerażenia, było już za późno Każdy ze zbójów chwycił za strzelb , lub pistolet. Padło kilka strzałów. wszystkie jednak chybiły.
— Jazda! Za nim! Musimy go pochwycić! — ryczał Verdoja.
Kilku z pośród zbójów skoczyło na koń i ruszyło w kierunku, w którym uciekł Sternau.
Sternau liczył się oczywiście z pościgiem. Uciekając wprost przed siebie, badał strzelbę. Ta nabita dubeltówka wystarczała, by pozbawić życia niejednego ze ścigających.
Zatrzymał konia i nawrócił w kierunku, skąd rozlegał się galop ścigających. Nie jechali ławą, a rozwinęli się w szeroką linję. Pewni, że Sternau będzie uciekał w kierunku prostym i że bedą słyszeć tętent jego konia, nie liczyli się wcale z tem, iż zatrzyma konia i zaczeka na nich.
Było zupełnie ciemno. Koń stał spokojnie. Sternau zeskoczył szybkim ruchem i zmusił wierzchowca do położenia się na ziemi. Meksykanie minęli go, rozsypując się na prawo i lewo. Sternau błyskawicznie dosiadł znowu konia, który się podniósł wraz ze swym jeźdźcem, i pognał za Meksykanami. Po kilku minutach znalazł się między dwoma przeciwnikami, z których

161