Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeńcy? Jakto? Na Boga, czy znowu coś się wam przytrafiło?
— Dowiecie się o tem za chwilę. Ale proszę, wskażcie nam jaki budynek, w którym możnaby tych ludzi bezpiecznie umieścić, tak, aby o ich obecności oficerowie nie mieli pojęcia.
Jeńcom znowu skrępowano ręce, odwiązano ich od koni i wepchnięto do budynku bez okien, którego drzwi zamknięte zostały tak szczelnie, że o ucieczce śnić nawet nie mogli. Ułani nic nie zauważyli.
Obydwaj przyjaciele udali się teraz do jadalni, aby spożyć śniadanie. Zastali tam kapitana Ungera, Karję i Emmę; Emma opuściła na chwilę swego rekonwalescenta. Sternau i Mariano opowiedzieli ostatnią przygodę. Pedro Arbellez nie miał dotychczas pojęcia o obrazie, która Emmę spotkała na dachu. Przeraził się nie na żarty i zasępił bardzo.
Mariano opowiedział zebranym przebieg pojedynku; Emma słuchała z pobladłą twarzą, a całe towarzystwo nie ukrywało swego podziwu dla Sternaua. Podziwowi temu towarzyszyła jednak obawa, że kwaterujący w folwarku ułani zechcą się zemścić na hacjendzie i jej mieszkańcach. Sternau starał się rozwiać tą obawę następującem dowodzeniem:
— Ułani pozostają przecież pod komendę Juareza który prędzej czy później zostanie prezydentem. Żywi on dla pana sympatię, don Arbellez. Złożył jej dowody, oddając sennorowi w dzierżawę hacjendę Vandaqua. O tem będą musieli pamiętać oficerowie. A zresztą, mamy przeciw nim broń bardzo groźną: jeńców, których teraz przesłuchamy. Człowiek, którego schwytałem wczoraj

113