Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Moja ręka! — krzyknął porucznik.
— Jestem ranny! — zawołał rotmistrz.
— Być nie może — rzekł sekundant, śpiesząc doń.
— Ależ na pewno — odparł Sternau ze spokojem. — Sennor Pardero nie ma pewnej ręki. Moja pierwsza kula skierowana były ku lufie jego pistoletu, odrzuciła ją i poszła wbok wraz z jego kulą. Druga zaś moja kula rozstrzaskała mu rękę i w ten sposób jego kula ominęła mnie, trafiając, jak to widzę, mego pierwszego przeciwnika w ranione ramię. Kto się chce pojedynkować na pistolety, ten musi mieć pojęcie o strzelaniu, kto zaś ma odwagę obrażania kobiet, ten powinien również mieć odwagę ponoszenia konsekwencyj. Mam zwyczaj pozbawiać takich ludzi prawej ręki. Adios, sennores.
Włożywszy za pas oba pistolety, podszedł do swego konia i odjechał w towarzystwie Mariana. Trzej oficerowie pozostali. Pardero miał zmiażdżone ramię, a Verdoja kazał sobie rozerwać rękaw koszuli, aby można było opatrzyć świeżą ranę. Obydwaj miotali przekleństwa w kierunku odjeżdżającego Sternaua.
Sternau i Mariano śpieszyli ku ladrillos, aby stamtąd, po śladach schwytanego przez Sternaua przywódcy, dotrzeć do obozu bandytów. Z pastwisk zabrali ze sobą garstkę vaquerów. Wyraźne jeszcze ślady powiodły do położonej w górach szczeliny leśnej. Po obezwładnieniu warty udało się im schwytać bez przelewu krwi zaspanych bandytów. Przywiązali ich do koni i pogalopowali wraz z nimi w kierunku hacjendy. Jeńcy, w liczbie pięciu, byli przytroczeni do zwierząt tak mocno, że led-

111