skrępowany, opuścił pokój, zamykając drzwi za sobą, i, z pistoletami w ręku, zszedł po schodach z takim spokojem, jakby go na dole czekało śniadanie.
Udali się z Marianem do stajni, sami osiodłali konie i ruszyli w drogę. Mariano rzucił wzrokiem na okno pokoju rotmistrza i zauważył, iż rotmistrz w niem stoi.
— Rotmistrz nas obserwuje — rzekł.
Sternau zapytał, nie patrząc w stronę okna:
— Czy zgadujesz, o czem teraz myśli?
Od jakiegoś czasu obydwaj przyjaciele mówili sobie ty.
— Zdaje mi się, że tak, — odparł Mariano. — Myśli, te im się teraz nie wymkniesz. Jeżeli nie jeden, to drugi cię powali. Porucznik jest podobno świetnym strzelcem. Rozmawiał wczoraj z rotmistrzem tak beztrosko i swobodnie, iż jestem przekonany, że się obydwaj nie boją niczego.
— I ja jestem o tem przekonany, ale ten brak obawy ma inne podstawy, aniżeli sądzisz. Mniemają, że do pojedynku wcale nie dojdzie.
— Ah, tak. Dlaczegóż to?
— Ponieważ są pewni, że jeszcze przed pojedynkiem zostaniemy obydwaj zabici.
— Nic nie rozumiem.
— Zaraz zrozumiesz wszystko. Słuchaj.
Sternau opowiedział przyjacielowi, w jaki sposób i na jakiej podstawie zaczął rotmistrza obserwować i śledzić. Mariano był przerażony.
— A więc morderca jest w twoim pokoju? — zapytał.
— Tak.
Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/108
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
106