Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rannie. Przekonawszy się na korytarzu, iż wszyscy śpią, zaniósł Meksykanina do swego pokoju. Drzwi za sobą zamknął. Światło .w pokoju paliło się jeszcze, widać nikt tu w międzyczasie nie zaglądał.
Oswobodziwszy jeńca z krępujących go więzów i chust, ujrzał skierowaną na siebie parę przerażonych oczu.
— Aha, chłopcze, poznajesz mnie? — rzekł półgłosem. — Tak; rotmistrz powiedział, że jestem wcielonym djabłem, i miał chyba rację, bo inaczej nie miałbym cię teraz w swej mocy. Tu ci będzie lepiej spać, aniżeli na dworze. Ale naprzód przeszukam twe kieszenie. Kto jest tak nieostrożny, że piecze króliki wpobliżu wrogów, ten może ma przy sobie pewną kartkę, którą znalazł pod pewnym kamieniem.
Przeszukawszy kieszenie jeńca, znalazł w nich istotnie zmiętą kartkę; włożył ją zbójowi zpowrotem do kieszeni.
— Zatrzymaj ten papierek do rana — prędzej nie będzie mi potrzebny. A teraz najlepiej, byś się przespał i we śnie zdecydował sprawę, czy przy jutrzejszem przesłuchaniu będziesz wszystkiemu przeczyć, czy też powiesz prawdę.
Po tych słowach związał go jeszcze mocniej, przymocował do nóg swego łóżka i położył się, by przespać parę godzin, dzielących go od pojedynku. O umówionej godzinie punktualnie zapukał do drzwi Mariano. Sternau poprosił go, by zaczekał na dole i podniósł się z łóżka.
Uważał za zbyteczne sporządzać ustny, czy pisemny testament. Stwierdziwszy, że jeniec jest dobrze

105