Strona:Karol May - Król naftowy V.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Naturalnie! Kiedy chodzi o taką sumę, można się na niejedno porwać. Spróbujmy! Jeśli sprawa weźmie niebezpieczny dla nas obrót, zawsze będziemy mogli cofnąć się przed walką. Spójrzcie, kilku czerwonoskórych dosiada koni. Dokąd chcą jechać?
— Cóżto nas obchodzi?
Grinley mylił się stanowczo. Wódz zbliżył się z Indjaninem, obładowanym długiemi, cienkiemi porcjami suszonego mięsa.
— Kiedyż biali zechcą nas opuścić? — zapytał.
— Skoro dostaniemy, co nam przyrzeczone.
— I dokąd skierują kroki swych koni?
— Do koryta Rio Nawajo. Jedziemy do Colorado.
— A więc możecie natychmiast wyruszyć. Oto mięso.
— A broń i proch?
— Dostaniecie. Czy widzicie jeźdźców?
— Tak.
— Mają przy sobie trzy strzelby, trzy noże, proch i ołów dla was. Będą wam towarzyszyć przez godzinę drogi; następnie wręczą wam te rzeczy i wrócą do nas.
Trzej oszuści obejrzeli się rozczarowani. Wódz udawał, że nie spostrzegł wrażenia, jakie słowa jego wywarły na białych.

64