— Hurmem? Musimy zostawić kilku wojowników przy koniach i jeńcach!
— Ani jednego. Przywiążemy jeńców i konie do drzew. Każde dwie ręce przydadzą się do walki. Skoro biali policzą nasze siły, wyrzekną się myśli oporu. Mój stary brat niech rozważy, w jakiej sytuacji się znajdą! Z prawej i lewej strony — strome ściany łożyska, przed sobą — Chelly, a za sobą naraz trzystu wrogich wojowników. Byliby chyba obłąkańcami, gdyby chcieli się bronić.
— A jeśli spróbują się salwować?
— Nie może to być! Dokąd się zwrócą?
— Do Chelly.
— Do wody? Wiedzą niegorzej od nas, jak łatwo zastrzelić pływaka. I jakaż to hańba dla nich, gdyby można było o nich powiedzieć, że opuścili kobiety i dzieci, których bezpieczeństwo było im powierzone!
— Mokaszi ma słuszność. Jego mowa rozproszyła moje wątpliwości. Możemy spokojnie oczekiwać białych, ponieważ będą zmuszeni poddać się bez walki. A następnie to samo powtórzymy z psami Nawajów!
— Tak, zwabimy ich do głębokiego łożyska Zimowej Wody i nie wypuścimy stamtąd.
— Uff! To dopiero będzie radość, gdy, zaczajeni za skałami, drzewami i zagajnika-
Strona:Karol May - Król naftowy V.djvu/112
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
110