Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szcze żaden interes nie nastręczył mi tyle trudów i kłopotów, co ten. A jednak nie koniec na tem! Trzeba teraz zawieźć przekaz do San Francisco. Mam nadzieję, że przybędziemy tam szczęśliwie. Naturalnie, ruszamy natychmiast?
— Tak — odpowiedział Poller. — A le przedtem musimy się podzielić.
— Czem? — Przedmiotami, któreśmy zabrali.
— Czy koniecznie już teraz?
— Zawsze lepiej, jeśli każdy wie, co do niego należy.
Grinley pragnął go właściwie natychmiast zmiażdżyć; lecz, pomyślawszy sobie, że to, co mu teraz wręczy, odbierze następnie z łatwością, oświadczył dobrodusznie:
— Koni, oczywiście, nie będziemy krajać. Nie pójdziemy też do wójta. Jesteśmy przyjaciółmi i nie posprzeczamy się o drobnostki.
Usiedli i rozłożyli przed sobą zrabowane strzelby, zegarki, pierścienie, sakiewki i inne rzeczy, aby je oszacować i odpowiednio pomiędzy siebie podzielić. — — —
Tymczasem ośmiu Indjan skradało się wąwozem, prowadzącym nad jezioro. Byli to Nawajowie. Na ich czele sunął wywiadowca. U wylotu wąwozu zatrzymali się i skroś zagajnik śledzili trzech białych przy podziale łupu.

60