Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wzgardliwy uśmiech osiadł w kącikach ust wodza.
— Mówisz o palu męczarni, — rzekł — jakgdybyś był w naszej mocy, a jednak jest nas dwóch, a was trzech. Zdajesz się posiadać odwagę żaby, która po pierwszem spojrzeniu skacze wężowi do paszczy.
Ta obelga była nietylko świadectwem panujących obecnie w dorzeczu Chelly wrogich stosunków. Prawdopodobnie Grinley cieszył się u Nijorów opinją zgoła inną, niż mówił. Czuł, że bankier i jego towarzysz mogą wpaść na tę myśl, i dlatego zapytał:
— Mokaszi, dzielny wódz, nie zna mnie już więcej?
— Moje oko nigdy nie zapomina twarzy, nawet jeśli widziało ją jeden raz.
— Ja zaś nigdy jeszcze nie wyrządziłem krzywdy wojownikom Nijorów!
Uff! Czemu tak mówisz? Gdybyś dotknął palcem choćby jednego z moich wojowników, straciłbyś skalp!
— Czemu do mnie przemawiasz tak groźnie? Czy twoje życie jest tak mało warte, że nawet nie pozdrowisz swego zbawcy?
— Powiedz, kiedy ujrzałeś Nawajów, których zabiłeś, i jak długo ich ścigałeś.
— Ujrzałem ich na dwie minuty przed wystrzałami, które cię uratowały.
— Co złego ci wyrządzili?

29