Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gdyż Nijorowie nas ochronią. A więc chodźcie ze mną spokojnie!
Usłuchali go, nie mogli jednak opanować uczucia zgrozy, którą przejmował ich ten człowiek, zabijający, bez skrupułów, obcych ludzi dla własnej korzyści.
Droga wypadała przez południowy wylot. Mijając go, nie spostrzegli płonących oczu, obserwujących ich skroś zagajnik. Zniknęli za wąskim przesmykiem, i oto za krzewiną podniósł się jakiś czerwonoskóry i zazgrzytał:
Uff! Ten chudy był mordercą. Nie mogłem pomóc moim braciom, ale pomszczę ich krwawo! Znowu się nachyliwszy, zniknął w krzewinie. To był Nawaj. Zapewne został tutaj na straży, podczas gdy jego nieszczęśliwi towarzysze weszli do kotliny. — —
Król nafty wraz z bankierem i Baumgartenem spokojnie podjechali do wodza, który ich oczekiwał u bloku skalnego. Mokaszi poprzednio, naskutek zbyt wielkiego oddalenia, nie rozpoznał twarzy Grinleya. Skoro teraz ów się zbliżył, czoło wodza zmarszczyło się posępnie pod strychami farby.
— Skąd przybywają trzej biali? — zapytał.
Król naftowy spodziewał się o wiele przyjaźniejszego powitania. Był rozczarowany. Zeska-

27