Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak.
— A więc i ten jest znakomitym myśliwym?
— Nie. Ten nie wie nawet, gdzie jest cyngiel, a gdzie muszka. Potrafi układać tylko pieśńi i śpiewać. Jest pomieszany.
Wódz zmierzył kantora łagodniejszem spojrzeniem. Niektóre dzikie plemiona nietylko że nie pogardzają warjatami, ale, co więcej, darzą ich poniekąd kultem. Widzą w nich opętanych przez nadziemskie istoty. Do takich plemion zalicza się wiele szczepów indjańskich. Nie ośmielą się krzywdzić szaleńców, choćby nawet należeli do wrogiego plemienia.
— Czy wiesz na pewno, że ten człowiek nie jest przy zdrowych zmysłach?
— Wiem bardzo dobrze — odpowiedział Poller, który wietrzył w tem jakąś korzyść. — Przez długi czas towarzyszyłem jemu i jego przyjaciołom.
— Któż to tacy?
— Również Niemcy, którzy przybyli tutaj, aby nabyć ziemię, należącą do czerwonych.
— Zły duch ich opętał! Kiedy kupują ziemię, kradną ją nam właściwie; pieniądze dostajemy nie my, lecz złodzieje. Każdy, kto przyjeżdża tutaj kupować ziemię, jest naszym wrogiem. Czyż ten człowiek również w tym celu przyjechał?
— Nie. Chciał poznać czerwonych ludzi

130