Strona:Karol May - Król naftowy II.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

brawców odległość dwudziestu do trzydziestu kroków. Uszedł na stronę i położył się plackiem na ziemi.
I oto nadeszli, powoli i cichaczem, zbitą gromadą, a nie gęsiego, jak zwykli w takich razach skradać się czerwonoskórzy i doświadczeni westmani. Wyminęli go. Szi-So podniósł się, aby iść wślad za nimi.
Szli więc wciąż dalej i dalej, oni na przodzie, a on jak cień za nimi. Nieopodal obozu finderzy zatrzymali się na chwilę. Chcąc ich podsłuchać, syn wodza musiał zaryzykować. Położył się znów na ziemi i przyczołgał tak blisko, że mógł uchwycić ręką najbliższego findera.
To śmiałe posunięcie zostało nagrodzone; usłyszał wnet, jak Buttler szepnął:
— Ogień przygasa; sądzę, że śpią wszyscy. Mimo to poczekamy jeszcze nieco. Jak pewność, to pewność. Ale okrążyć ich musimy bezzwłocznie. Jeśli każdy z nas oddali się od sąsiada o trzydzieści kroków, wystarczy nas dwunastu, aby otoczyć kołem wozy. Czekajcie na mój sygnał.
— Jaki sygnał? — zapytano.
— Zapomocą źdźbła trawy będę naśladował ćwierkanie świerszcza. Na dany znak, każdy przysunie się do wozów. Skoro dotrzemy, zaćwierkam po raz drugi. Przeczekam chwilę. Na trzeci sygnał macie pełzać pod dyszle, pomiędzy kołami, i szyb-

37