Strona:Karol May - Król naftowy II.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale ognisko jest zbyt wielkie i oświetla tak daleką przestrzeń, że zobaczą nas podchodzących!
— Ten ogromny płomień świadczy aż nadto, że nie powzięli żadnego podejrzenia. Światło, istotnie, daleko dociera; musimy czekać, póki nie zmaleje, ale wówczas nie można będzie tracić ani chwili. Powiadam wam, nikt nie powinien strzelać w małego grubasa, — biorę go na siebie!
Potoczyła się przeplatana wściekłem i wyzwiskami i przekleństwami rozmowa o wczorajszych przeżyciach, o nieprzyjacielach i fatalnej pijatyce. Sam czekał, spodziewając się usłyszeć coś ciekawego. Pozostał jeszcze na posterunku przez dobry kwadrans aż wreszcie, rozczarowany, opuścił miejsce równie cicho i ostrożnie, jak przybył. Wróciwszy do Willa, odebrał przedewszystkiem strzelbę.
— Masz swoją Liddy — rzekł Will. — Co słyszałeś?
— Mało.
— Ale coś doniosłego?
— Tylko to, że napad ma nastąpić, skoro ognisko nasze zmaleje. Musimy się do tego przystosować. Czy widziałeś wywiadowcę?
— Tak. Przeszedł bardzo blisko, ale nie spostrzegł mnie.
— A więc chodź! Musimy wrócić do swoich!

21