Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie znoszę tej maskarady! Zostaniesz i poczekasz, póki nie wrócę!
Sam Hawkens, chichocząc w kułak, udał się w towarzystwie jej i Schmidta do wioski. Kiedy dotarli do szynku, finderzy, uciskani więzami, ocknęli się z oburzenia, i Buttler gniewnie coś przekładał obu strzegącym go westmanom.
— Czego on tu chce? — zapytał Sam Hawkens, zwracając się do przyjaciół.
— Czego ma chcieć? — odpowiedział Stone. — Naturalnie dziwi się, że my ich mamy, a nie oni nas. Pyta, czy to podziękowanie za poczęstunek.
— Tak — zawołał Buttler, szarpiąc więzami i usiłując podnieść przynajmniej tułów. — Co was opętało, żeście podczas snu tak się z nami obeszli? Przyjęliśmy was gościnnie, nie obrazili was, nie wyrządzili żadnej krzywdy, i za to — — —
— Nie wyrządziliście żadnej krzywdy — podchwycił Sam — i nie możecie sobie tego darować. Zresztą, poco tyle słów? Znamy wasze knowania, których mieliśmy paść ofiarą, i w podzięce zamierzamy wydać — was sędziemu.
Buttler zaśmiał się szyderczo i zapytał:
— Spodziewacie się, że uwierzy wam bez dowodów?
— Wygadaliście się przy winie.
— A nawet, jeśli to prawda, żaden sędzia

96