Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tęskniłeś do swego Białego Kwiatu! Dlatego sprowadziłem cię, abyś mógł ją ujrzeć. Uważaj!
Doszedł do drzwi, które więziły Judytę, otworzył je i zawołał:
— Zechce pani łaskawie wyjść do nas. Oczekuje panią radosne oszołomienie.
Judyta wyszła. Doprowadził ją do leżącego na ziemi Indjanina i zapytał:
— Zna go pani? Mam nadzieję, ze pani Węża sobie przypomina.
— Przebiegły Wąż! — krzyknęła zaskoczona. — Spętał go pan!
— Tak. Widzi pani, jaki bohater z ukochanego! Przyszedł, aby pociągnąć mnie do odpowiedzialności i aby panią uwolnić, i oto sam został strącony w podziemia. Nigdy już nie ujrzy światła słonecznego. Za wiele mi pani o nim opowiadała, abym mu miał darować życie!
— Chce go pan zamordować? — zapytała, zdjęta strachem.
— Zamordować? Co za wyrażenie! Czy należy to koniecznie nazwać mordem, jeśli Węża zakopię i okryję piękną kołdrą, aby natychmiast zasnął? Jeśli się nie obudzi — to już jego sprawa, nie moja.
— A więc pogrzebie go pan żywcem.
— Owszem, jeśli pani sprawia przyjemność tak, a nie inaczej to nazwać.
— Zwierzę, nie człowiek!
— Niech się pani nie śpieszy z wnioskami. Natychmiast pani okażę, że nie jestem zwierzęciem, acz człowiekiem, i to człowiekiem bardzo dobrym. Zanim bowiem umrze, pozwolę wam spędzić ze sobą dwie, lub

33