Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzy godziny. Niech mi pani da swoje ręce; zwiążę je na plecach, abyś nie mogła nadużyć mojej dobroci i odkopać swego adoratora.
Ociągając się, rzekła:
— Nie sądź, że ujdzie ci to bezkarnie. Yuma pomszczą śmierć swego wodza.
— Ani myślą. Nie wiedzą, że ja jestem sprawcą jego zniknięcia. Pani ręce! Proszę po raz ostatni!
Wyciągnęła ręce, mówiąc:
— Zwiąż mnie. Nie chcę z panem walczyć, ponieważ brzydzę się pańskiego dotknięcia. Lecz kara cię nie minie!
— Chce pani zostać prorokinią, Judyto? To nieopłacalny interes; dzisiejsza ludzkość cierpi na brak wiary.
Związał jej ręce na plecach i cisnął do ciemnego lochu, z którego była wyszła. Nie stawiała oporu. Wrzucił za nią Indjanina, zamknął drzwi, zaryglował, poczem przyłożył do nich ucho i nasłuchiwał. Światło latarki nadawało jego twarzy wyraz prawdziwie djabelski. Wreszcie wrócił do skrzyni i za pomocą zwisającego sznura dał znać do góry, aby go wciągnięto zpowrotem. Skrzynia zaczęła się podnosić. Światło znikło, a wraz z niem odgłos potrąceń skrzyni o mur.
Mój Mimbrenjo nie szepnął jeszcze ani słówka, od chwili, gdyśmy przeczołgali się przez otwór w murze. Teraz jednak był do takiego stopnia zdumiony mojem zachowaniem, że nie mógł dłużej milczeć.
— Biały, — rzekł — którego chcieliśmy schwytać, był tutaj. Mogliśmy łatwo i szybko się uwinąć. Dlaczego Old Shatterhand wypuścił go z rąk?
— Ponieważ i tak jestem pewny tego kąska. Kiedy

34