Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jaskini zebrała się bardzo zimna woda. Zbadanie dna odłożyłem na później — przedtem musiałem wprowadzić konie.
Trzeba więc było powiększyć wejście. Rzecz oczywiście niezbyt przyjemna, lecz uporaliśmy się z tem i przeprowadzili wierzchowce, które uległością i rozwagą ułatwiły nam robotę. W nagrodę napiły się wody i dostały porcję maisu. Teraz mogłem zbadać dno jaskini, a raczej obejrzeć je, ponieważ patrzenie w przepaść nie jest badaniem.
Była to prawdziwa otchłań. Gdy rzuciłem kamuszek, usłyszałem dopiero po dłuższej chwili słaby odgłos uderzenia o dno.
Player nie mógł odkreślić szerokości otchłani, ponieważ nie miał światła. Natomiast moja pochodnia świeciła tak jasno, że stojąc na jednym brzegu, widziałem, wyraźnie przeciwległy. Ciemność oszukała Playera, ja zaś wiedziałem, że przepaść nie jest szersza nad dziesięć, jedenaście łokci. Tymczasem młody Mimbrenjo ukląkł i badał grunt. Dłubał palcem, później zaczął skrobać nożem.
— Czy Old Shatterhand zechce zobaczyć, że tu znajduje się dołek? — rzekł, klingą wyskrobawszy ziemię.
— Utworzyła go — odpowiedziałem — woda kapiąca ze sklepienia.
— W tym wypadku wydrążenie byłoby okrągłe. Tak jednak nie jest.
— Zobaczymy.
Nachyliłem się i pomogłem mu grzebać. Istotnie. Czworokątny, na łokieć głęboki dołek.
— Poszukajmy, czy niema jeszcze drugiego, — rzekłem.
Wkrótce odkryliśmy trzy inne. Usunęliśmy ziemię,

11