Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się Vete-ya z siłami zbrojnemi. Lecz dodawała nam otuchy pewność, że za nami stoi przemożna pomoc.
Należało zawczasu ukryć konie w miejscu bezpiecznem. Gdy doszliśmy z niemi do ciemnego zakątka za drzewami, rzekł do mnie Apacz:
— Mój brat weźmie ze sobą kilku ludzi i odprowadzi konie do Nalgu Mokaszi. Za kwadrans, a więc zanim nadejdzie Vete-ya, będziecie zpowrotem. Ja tymczasem wyślę gońca do Mimbrenjów, którzy rozłożyli się na tyłach Yuma. Niech Silny Bawół puści pod należytym nadzorem konie na łąkę i, skoro tylko Vete-ya tutaj przybędzie, niech szybko się do nas przybliży. Po drodze spotka Mimbrenjów, których sprowadzam przez gońca. Nalgu Mokaszi ma gęsto obstawić kotlinę. A niech się zachowuje tak cicho i spokojnie, aby go Yuma nie spostrzegli. Musimy się jeszcze umówić co do hasła. Zgódźmy się na okrzyk wojenny Siuxów. Skoro go usłyszą, mają w mig ruszyć ku zachodniemu wybrzeżu jeziora i zwalić się na łby wojowników Vete-ya. My natomiast, wraz ze wszystkimi Yuma, którzy dochowają nam przymierza, będziemy po stronie wschodniej. Jeśli hasła nie usłyszy, będzie to oznaka pokoju, w takim wypadku niech Mimbrenjowie spokojnie czekają do rana na swoich stanowiskach.
Był to najlepszy z planów, jakie się nastręczały. Zabrałem ze sobą, jako eskortę przy wierzchowcach sześciu Mimbrenjów, między nimi obu młodych braci. Byli radośnie zdumieni, dowiedziawszy się, że rychło zobaczą ojca. Przybyliśmy wnet do Silnego Bawołu. Chciał synów zatrzymać przy sobie, lecz dzielni chłopcy

114