Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak.
— Wierzymy, że nie zawiedziesz naszego zaufania. Ale nie wiedząc, czy Vete-ya pragnie pokoju, czy wojny, musimy być ostrożni. Owszem, niech przyjdzie ze swoimi ludźmi. Pozwalam mu zająć połowę brzegu aż do buku, pod którym spoczywałeś. Rozniećcie tam ogień, aby Vete-ya mógł się rozejrzeć dokoła. Howgh.
Przebiegły Wąż udzielił posłańcowi dodatkowych wskazówek, odesłał go, poczem oświadczył:
— Cokolwiek Vete-ya postanowi, na mnie możecie polegać.
— Ale twoi wojownicy?
— Większość jest pewna. W potrzebie obronimy was przed Wielkiemi Ustami.
— Zwołaj swoich ludzi; wypytaj ich dokładnie. Chcemy wiedzieć, czego się po nich spodziewać.
Szczególna i naprężona była nasza sytuacja. Proszę sobie wyobrazić jezioro o średnicy dwustu kroków, buk, o którym mówił Winnetou, wznosił się pośrodku jego południowej części. Stąd na zachód połowa jeziora i brzegu miała należeć do Yuma, na wschód — do nas. Po naszej stronie oddawna paliło się ognisko — teraz oświetlono również połać Yuma. Przezorny cel tego zarządzenia już wkrótce miał się okazać. Nasi Yuma zaczęli przechodzić na swój teren, my zaś pozostaliśmy na swoim, w położeniu dość niebezpiecznem. Nasza garstka, składająca się z niewielu Mimbrenjów oraz białych, byle jak uzbrojonych, obarczonych dziećmi i kobietami, miała naprzeciw siebie trzystu czterdziestu wojowników, do których wnet miał przyłączyć

113