Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nich i przeciął pęta pozostałym. Uciekli, skradłszy nam wiele koni.
— Toż dopiero bohaterski czyn z waszej strony! Yuma długo będą boki zrywać. Jakże pienił się niedawno Silny Bawół, gdy pozwoliłem sobie rozmawiać z Vete-ya. Teraz on sam dozwolił uciec nietylko Vete-ya, ale wszystkim jeńcom. — Powróćmy jednak do rzeczy. Czy wiesz, gdzie szukać zbiega?
— Nie wiem, ale przypuszczam, że udał się do Almaden. Kiedy uciekł, wysłałem za nim natychmiast wszystkich wojowników, których miałem przy sobie. Sam zaś wróciłem po posiłki i po świeże konie. Teraz przybyłem tutaj, zabierając mu drogę. A więc Vete-ya znalazł się w potrzasku, pomiędzy dwoma naszemi oddziałami, które go wkrótce zgniotą.
— Bardzo roztropnie. Mogę ci oznajmić, że Vete-ya znajduje Się niedaleko stąd, w północnej dolinie.
— A więc natychmiast musimy tam się udać.
— Nie śpiesz się, wszak muszę ci opowiedzieć przebieg naszej wyprawy.
Opowiedziałem bardzo pobieżnie, w ogólnych tylko zarysach. Otaczali nas wojownicy, przysłuchując się z zapartym tchem. Wódz od czasu do czasu wydawał okrzyki zdumienia, kiedy zaś skończyłem, zawołał:
— Mniej niż pięćdziesiąt naszych wojowników dokonało tych czynów! Słuchajcie wy, mniej niż pięćdziesiąt! A między nimi moi obaj malcy!
Nie wyszczególniłem kto czego dokonał, lecz mówiłem ogólnikowo: my. Stąd ta duma wodza, który przypisał wszystkie niezwykłe czyny swoim wojownikom.
— A więc Przebiegły Wąż i jego trzystu wojowni-

110