Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawitam do pana. Dam panu gotówkę natychmiast po przekroczeniu granicy, będziesz mógł poszukać odpowiedniej dzierżawy. O procentach niema mowy. Zgoda?
— Co za pytanie! Oto moja ręka. Dziękuję z całej duszy! I póki żyć będę, nie zapomnę, że pan jest człowiekiem, któremu zawdzięczam, że stałem się szczęśliwym obywatelem, że mogę spokojnie spać i nie obawiać się następstw swoich czynów!
Mówił to głosem istotnie serdecznym. Pragnął rozpocząć nowe życie. Cieszyłem się, że mogę mu w tem pomóc, oczywiście pieniędzmi Meltona, przeznaczonemi dla wychodźców, którzy wskutek tego nie ponosili większego uszczerbku. Odczułem, ściskając mu rękę, przypływ wewnętrznego zadowolenia.
Jeszcze dziękował mi gorąco, kiedy uwagę moją zajęło zbliżające się w galopie stado koni, gnane przez licznych Indjan. Były to konie, po które posłał Przebiegły Wąż. Kiedy nadbiegły, miało się już ku wieczorowi.
Czerwoni przywieźli suche wiązki drzewa, które pozwoliły nam rozniecić ognisko. Z żywności, znalezionej na wózach, urządziliśmy sobie ucztę, oczywiście ucztę według pojęć tamtejszych, gdyż na naszą miarę była to nawet dosyć skąpa wieczerza.
Po uczcie ułożyliśmy się do snu wszyscy, wyjąwszy wojowników Yuma, którzy pojechali do Almaden, aby zabrać to, co jeszcze tam zostało. Indjanin skrzętnie zbiera przedmioty, jakie my odrzucamy dla braku wszelkiej wartości i umie wykorzystać nieużytki. Rano zauważyłem w obozie mnóstwo takich rzeczy. Prócz tego przyprowadzili obydwie stare Indjanki, zawalili szyb

100