Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   89   —

tak że przy każdym wietrze każdy statek mógł wejść bez żadnego niebezpieczeństwa. Przystań jest tak głęboka, że największe nawet okręty mogą zarzucać kotwice nieledwie tuż przy brzegu. Miękkie, piaszczyste dno doskonale trzyma kotwicę, a wody przystani są zawsze spokojne, gdyż wysokie góry zasłaniają je dostatecznie od jesiennych i zimowych burz i wichrów.
Przybywszy tutaj, kazaliśmy przewoźnikowi czekać, sami pieszo udaliśmy się na zwiedzenie miasta. Ulice chińskie są wązkie, brudne i cuchnące. Od głównych ulic rozchodzą się jeszcze brudniejsze zaułki, po których kręcą się równie niepozorni mieszkańcy. Wzdłuż ulic ciągną się przeważnie maleńkie, bambusowe domki, których dolne piętra stanowią sklepy; za nimi znajduje się kilka ciemnych komórek i wązkie schody, prowadzące na górę, gdzie się mieszczą sypialnie. Otwarte na oścież okiennice pozwalały nam zajrzeć do wnętrza tych mieszkań.
Tutaj widzieliśmy szewca, wyrabiającego jedwabne pantofle na grubych i mocnych filcowych podeszwach, tam znowu lakiernika, którego wyroby potrzebują nieraz całego roku, aby wyschnąć dostatecznie. Dalej znajdował się sklep wekslarza, który tak sprytnie umie obracać swoim suanpanem t. j. maszyną do rachowania, że potrzeba nadzwyczajnej uwagi, aby nie dać mu się oszukać. Naprzeciwko niego