Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   185   —

— Dobrze, wszystko się stanie podług twojej woli.
Dolar wywarł widocznie swój wpływ na surowego policyanta i dowiódł mu wyraźnie, że nie byliśmy barbarzyńcami. Palankin stał już przed domem, wsiedliśmy więc do niego, goście zaś herbaciarni razem z jej gospodarzem postępowali za nami pod strażą policyantów.
W ten sposób przybyliśmy przed gmach sądowy.
Był to dość okazały budynek, ozdobiony drewnianą kolumnadą. W pierwszym podwórcu ujrzeliśmy gromadę żołnierzy w takich samych uniformach, jak nasi przewodnicy. Tutaj wysiedliśmy z palankinu, przyczem jeszcze jeden dolar utonął w ręku dowódcy.
— Nie jesteście zwyczajnymi ludźmi, postaram się więc, abyście nie czekali pomiędzy tłumem, lecz w pokoju, przeznaczonym dla znakomitszych osób.
Skinął na jednego z młodszych oficerów, któremu szepnął coś do ucha, poczem ten ostatni poprowadził nas na górne piętro do jakiegoś elegancko umeblowanego pokoju.
— Poczekajcie tutaj, — rzekł.
Oddalił się na chwilę i wrócił z dwiema filiżankami herbaty, które nam ofiarował. Rzecz prosta, że nowy dolar wyleciał kapitanowi z kieszeni.
— Nie bójcie się, — pocieszał nas oficer, —