Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 3.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niechaj mnie Allah chroni! Pójść do innego kassaba? Popatrz na mnie, effendi! Czy jestem chartem, że mi każesz gnać od rzeźnika do rzeźnika? Pomyśl o tem, że umrę, jeżeli mi oddechu zabraknie. Wiesz również dobrze, że musiałem pójść nietylko do rzeźnika, ale i wstąpić do kilku dekahkinów[1]. Skądże starczyłoby mi czasu na wszystko, skoro musiałem jeszcze wypić cztery filiżanki kawy?
— Mogłeś raz odstąpić od swego zwyczaju.
— O nie, effendi, tak być nie może! Dziś przekonałeś się, jak ważne są te moje wizyty w kawiarniach; dzięki nim mogę ci komunikować wszystkie nowinki. Gdybym ci ich nie znosił, nie dowiedziałbyś się niczego o tych dwóch dostojnych mężach. Przyznajesz więc, że zarzut był niesłuszny i że jestem niewinny.
— Dobrze, dobrze, nie chcę na ten temat dyskutować; byłem jednak przekonany, że mięso wystarczy na cały tydzień i...

— Na cały tydzień? Co ci też wpa-

  1. Sklep.
37