więc koni i ruszyliśmy w kierunku domostwa. Stało w palmowym ogrodzie, w południowej części miasta. Mimo upływu lat, odnaleźliśmy je bez trudu. Tym razem nie zatrzymaliśmy się przed wąską furtą, lecz przed bramą, mieszczącą się po drugiej stronie ogrodu. Zsiadłszy z koni, zaczęliśmy dobijać się do bramy. Po długiem oczekiwaniu rozległy się powolne, ociężałe kroki. W bramie, którą po chwili otworzono, znajdował się mały otwór. Przez ten otwór ujrzeliśmy długi, ostry, ostrzejszy jeszcze niż dawniej, nos i starą bladą twarz. Z pod wielkich okrągłych okularów spojrzała na nas para wyblakłych oczu. Padło pytanie, wypowiedziane cienkim, drżącym głosem.
— Czego tu chcecie?
Poznałem go odrazu. To nasz były gospodarz, oficer turecki, polskiego pochodzenia. Nie nosił wtedy okularów. Od tego czasu bardzo się postarzał. Nie poznaje mnie z pewnością. Ponieważ zapytał po arabsku, odpowiedziałem w tym samym języku:
— Mieszkasz sam w tym domu?
Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 3.djvu/11
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
13