Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 2.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nam z ich strony nie grozi. No, teraz trzeba wracać, gdyż może się ściemnić, zanim zdążymy powrócić do szałasu.
Dosiadłszy koni, zatoczyliśmy ten sam łuk, co przedtem. Wskutek tego zjawiliśmy się od strony lądu i sillowi nie przyszło nawet na myśl, żeśmy byli nad rzeką.
Ściany szałasu składały się z trzcin i gliny. Miały około pół metra grubości. Zauważyłem, że w jednej z nich znajduje się otwór, przez który można zajrzeć do środka. Wejście zawieszone było starą rogożą. W powale widniał spory otwór — rodzaj komina. Zapewnienia silla w części się sprawdziły; szałas był istotnie przestronny, ale niesłychanie brudny. Postanowiłem zrezygnować ze „słodkich snów“, które przed nami sill malował, i wraz z Halefem spędzić noc pod gołem niebem. Decyzję tę zachowałem chwilowo w dyskrecji, udając, że spełnię każdą propozycję silla, który krzątał się koło mnie z niemałą gorliwością. Ułożył w kącie nieco drwa, którem chciał później rozpalić ognisko, poczem zaczął zamiatać. Krótko mówiąc, nie szczędził starań, byle pozyskać nasze

78