Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 2.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dopomogło mi przerażenie Persów; usłyszawszy strzał, zerwali się z ziemi, pochwycili strzelby i pobiegli ku krzakom, aby się w nich ukryć przed nieprzyjacielem. Odgłos łamanych gałęzi dozwolił mi opuścić niepostrzeżenie placówkę. Pod osłoną krzaków puściłem się w kierunku naszego obozu. Dotarłszy tam, ujrzałem Halefa z podniesioną strzelbą; na mój widok skierował bieg lufy ku mnie.
— Ostrożnie, Halefie! — rzekłem półgłosem. — To ja. Czyś to ty strzelał?
— Tak.
— Dlaczego? Do kogo?
— Do lwa, sihdi. Podkradł się, aby rozszarpać twego Assila ben Rih.
— Bredzisz!
— Wcale nie! Widziałem go wyraźnie.
— Naprawdę?
— Tak. To prawdziwy lew, najprawdziwszy ojciec grubej głowy.
Kto wie, może się nie myli; perskie lwy zapuszczają się aż do Dżezireh. Wyciągnąłem z kieszeni zapałki, aby zapalić

20