Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 2.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszyscy trzej byli uzbrojeni w długie wschodnie karabiny, noże i rewolwery.
Posilali się właśnie. Skromna wieczerza składała się z prasowanego twarogu, dugh, i kleistego chleba. Jedli w głębokiem milczeniu. W pewnej chwili ów interesujący nieznajomy wyciągnął z kieszeni jakiś pergamin, przeczytał w blasku ogniska, schował go znowu do kieszeni i rzekł:
— Jeżeli przybędziemy na czas, zarobicie po sto tumanów[1]. Obliczyłem to podczas jazdy. Będziecie mieli dosyć?
Małe oczka obrzuciły obydwóch niesamowitem przenikliwem spojrzeniem. Po chwili milczenia jeden z nich obrzucił tego, który mówił przed chwilą, takiem samem spojrzeniem i rzekł:

— Na Husseina, którego te sunnickie psy zamordowały pod Kufa, bylibyśmy zupełnie zadowoleni, gdyby zaofiarowana suma nie była zbyt mała. Odkąd zostałeś Peder-i-Baharat, Ojcem Korzeni, zarabiamy dziesięć razy więcej, niż przed-

  1. Około dwóch tysięcy złotych.
14