Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 1.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jesz kobiety. Wolałabym umrzeć, niż spotkać się z muzułmaninem, który nie nazywa się Hadżi Halef. Ale pod twoją opieką jestem pewniejsza, niż przy mimbarze[1] moszei. Czy przeczuwasz, o czem pragnę z tobą mówić?
— Tak.
— Wiesz również, dlaczego Halef nie powinien przy tej rozmowie asystować?
— Zgaduję.

— Byłam tego pewna i dlatego odważyłam się na coś, czego nie uczyniłaby żadna kobieta. Stoję tu przed Allahem i przed tobą. W duszy mojej faluje szerokie, głębokie morze. Falami jego są myśli, które mnie naprzemian zabijają, naprzemian unoszą na brzeg. W sercu mojem rozpięte jest niebo. Chwilami lśnią na niem tysiące gwiazd, chwilami zaś pokryte jest gęstemi chmurami. Gwiazdy płoną ku chwale Allaha, chmury są zwątpieniem, Które odciąga mnie od właściwej drogi. Żyje we mnie głos lęku, wiecznie podniecony, wiecznie niespokojny. Słyszę go w dzień, w nocy, na jawie i we

  1. Kazalnica.
92