Strona:Karol May - Jaszczurka.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wem jednak wrócił Ibn Asl razem ze swoją bandą, która zapełniła cały pokład. Oczy wszystkich, pełne oburzenia i wściekłości, a nawet podziwu, były zwrócone na nas. Ibn Asl przystąpił do mnie, kopnął mnie nogą i rzekł, mierząc mnie iście bazyliszkowym wzrokiem.
— Powiedz prawdę, parszywy szakalu, bo inaczej wyrwę ci język... Gdzie byłeś w nocy?
Byłoby wielką głupotą, gdybym pytanie to zbył milczeniem. Najdosadniejszą odpowiedzią mogła być jedynie pięść; niestety, nie miałem wolnej ręki, i dlatego rad nierad, ozwałem się:
— Gdzieżby, jeżeli nie w twojej kajucie?
— Ale wydaliłeś się z niej i poszedłeś do beczek.
— Chyba może we śnie... Nakotłowałeś mi głowę przed spaniem temi beczkami, tak że oczywiście, mogły mi się przyśnić...
— Byłeś tam na jawie, i nie wyprzesz się tego.
— Nikt nie może wypierać się tego, czego nie popełnił.
— W beczkach są otwory.
— Wiem o tem... Nie widziałem nigdy w życiu takiej beczki, któraby otworu nie miała.
— Co? — kopnął mnie raz jeszcze nogą — tobie żarty w głowie? Nikt inny, tylko ty przedziurawiłeś beczki.
— Dajże mi święty spokój ze swojemi

52