Strona:Karol May - Hadżi Halef Omar.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nic innego nie zwracając uwagi. Był to widok doprawdy wzruszający, jak delikatnie opiekował się nim, jak łagodnie i miękko odzywał do niego; rodzona matka nie okazałaby więcej czułości. To też dziecko nie chciało się ani na chwilę z nim rozstać. —
Zależało mi teraz bardzo na wiadomości, czy Abd el Birr jeszcze jest w duarze, czy też, wbrew oczekiwaniom, minął już Rakmatan; postanowiłem więc udać się na zwiady. Halef chciał mi towarzyszyć, ponieważ jednak nie byłby mi pomocny, a wręcz przeszkadzał, kazałem mu zostać. Zdjąłem z siebie jasny haik, który mógł mnie zdradzić, i ruszyłem. —
Przyjrzałem się osiedlu już podczas przybycia do wadi Maskat el Raml. Duar był jakby przylepiony do krzywizny wadi Falg. Obliczałem odległość od naszej kryjówki, na jakieś pół godziny drogi. Po upływie tego czasu stałem też przed pierwszą chatą. W otworach, służących za okna, błyszczało światło świecy, czy knota lampy, napełnionej oliwą. Nie chcąc, by mnie spostrzeżono, musiałem zacząć wywiad od tyłu wioski. Skradałem się od jednego mieszkania do drugiego, dopóki nie dosiągnąłem końca duaru. Tam zawróciłem nieco, kierując uwagę na budynek, największy chyba w całem osiedlu; jeśli należał do najbogatszego mieszkańca, to zapewne do szecha el Beled. — Przed wejściem przywiązano kilkanaście koni. Tylna ściana miała cztery otwory okienne; trzy były oświetlone. Poczołgałem się do pierwszego i zajrzałem do wnętrza. Ujrzałem prymitywne pomieszczenie, w którem leżała na macie jakaś nieruchoma postać kobieca. Zdawała się nasłuchiwać; z sąsiedniego pokoju dochodziły niewyraź-

56