Strona:Karol May - Hadżi Halef Omar.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cia. Z rana ruszyliśmy w dalszą drogę. Chcieliśmy dojechać aż do wadi Baszam, by tam zaskoczyć morderców. Stało się jednak inaczej. —
Przed samem południem napotkaliśmy jeźdźców, którzy zbliżali się do nas z lewej strony pod ostrym kątem. Było ich czterech; być może należeli do tych, których tropiliśmy. Oddział nasz, z bronią w ręku, czekał, aż się zbliżą. Podjechali zwolna i wówczas spostrzegłem, że się mylimy. Muntefikowie jednak, którzy nie znali zbrodniarzy, zawołali:
— To oni, emirze, to oni! Ten jadący na czele, to Humam ben Dżihal, szeik szczepu Hadesz.
— Czy znasz go osobiście? — zapytałem.
— Tak!
— W takim razie szech el Beled z Mangaszanji oszukał nas, gdyż nie ci napadli nas w Kubbet el Islam.
— Jak? Co? To nie ci sami?
— Nie!
— Niech Allah potępi tego kłamcę! Ukarzę go bezlitośnie!
Tymczasem Arabowie Hadesz zbliżyli się i powitali nas. Przywódca zapytał, jaki jest powód i cel naszej podróży. Uważałem za najstosowniejsze powiedzieć mu całą prawdę. Wyglądał jak prawdziwy zbójca, lecz wszyscy tamtejsi Beduini są potrosze zbójcami.
Allah, ’l Allah! — zaśmiał się, wysłuchawszy. — Nie biorę wam za złe, że mieliście mnie za rabusia; ale powiadam, że zrobiłbym to lepiej, niż tamten. W każdym razie chciałbym wiedzieć, kim on jest; — czy nie zechciałbyś go opisać?
Spełniłem prośbę. Gdy wspomniałem o bliznach,

41