Strona:Karol May - Hadżi Halef Omar.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ści, rozstawiłem moich ludzi na posterunkach. Czuwałem z jednym Haddedinem, jako pierwsza straż. Po dwóch godzinach zluzowali nas Halef i Omar, a my udaliśmy się na spoczynek. Nie trwał długo; wkrótce usłyszałem strzał. Skoczyłem na równe nogi, by sprawdzić, kto dał ognia. Uczynił to Omar. Zobaczył jakaś skradającą się postać, zawołał na nią, a nie otrzymawszy odpowiedzi, wypalił. Nie wiedział nawet, czy wziął na cel człowieka, czy zwierzę.
Rozpoczęliśmy poszukiwania i znaleźli uzbrojonego Beduina, a właściwie trupa. Kula Omara roztrzaskała mu czaszkę. Przy świetle zapałek rozpoznaliśmy w nim, ku zdumieniu, jednego z morderców.
— Czy przyznajesz teraz, że miałem rację, rozstawiając warty? — zapytałem szeika. — Czekali i podkradli się pod obóz, by na nas napaść! Teraz musimy wystawić podwójne straże.
Nic nowego nie zaszło do rana. Gdy się rozwidniło, spostrzegliśmy na piasku liczne odciski stóp. Było jasne, że tylko strzał Omara pokrzyżował szyki mordercom, którzy zamierzali napaść obóz pod osłoną nocy. Nowy ich trop zbaczał na lewo.
— Chcą nas zwieść z drogi, — rzekł szeik — ale im się nie uda. Nie pójdziemy za nimi, lecz udamy się, jak postanowiono, do wadi Baszam!
Zgodziłem się i ruszyliśmy w obranym kierunku. Przez cały dzień jechano przez tak dziką pustynię, że odniosłem wrażenie, jakobym był na Saharze. Przed wieczorem znaleźliśmy się na drodze karawanowej, wiodącej z Wasit do Dsu! Oszar. Rozłożyliśmy obóz przy studni, obfitującej w wodę, niezbyt odpowiednią do pi-

40