Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Klaryssa popatrzyła nań badawczo.
— Czy to ma znaczyć... — rzekła wolno.
— Co?
— Brat twój również cię oszukał.
— O, jeszcze bardziej, aniżeli inni. To on wszystkiemu winien! — Uderzył pięścią w stół. — To on namówił Landolę, by uratował życie don Fernandowi. Postępując tą drogą, kapitan odważył się później darować życie i pozostałym.
— Masz rację, ale przecież to twój brat, — rzekła, patrząc nań badawczo.
Cortejo uśmiechnął się z zadowoleniem.
— A więc i tu jesteśmy zgodni. Chciałabyś, abym brata również ukarał?
— Gniewasz się? Nie chcę się mieszać do tego, ale jakiem prawem Pablo zagarnia własność naszego syna?
— Jakiem prawem ją trwoni?
— Jakiem prawem rzuca nasze bogactwa w paszczę rewolucji?
— Stoi u kresu swej śmiesznej roli. Musi mi dopomóc do pokonania wrogów. Gdy się to stanie, podzieli los Henrica Landoli.
Przeszedł ją zimny dreszcz.
— A córka jego Józefa? — zapytała, oddychając z wysiłkiem.
— Zginie razem z nim.
Klaryssa uśmiechnęła się zadowolona i objęła ramieniem szyję Gasparina.

91