Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie. Obydwaj nas oszukali.
— Zresztą, Pablo jest prześladowany i ścigany. Będzie mu trudno świadczyć nam pomoc.
— Masz rację. Nabieram coraz głębszego przekonania, że będziesz musiał jechać.
— Prawda? Wyjeżdżam niechętnie, droga Klarysso.
— A ja cię puszczam niechętnie. Musimy jednak znieść rozłąkę ze względu na naszego syna. Jeżeli zwyciężymy, spotkanie nasze będzie tem radośniejsze. Proszę cię jednak, miej się przed tym Landolą na baczności.
— Nie obawiaj się.
— Kiedy mu wypłacisz pieniądze? Czy masz zamiar dać zgóry?
Na twarzy Corteja pojawił się ironiczny uśmiech.
— Pieniądze? — rzekł. — Nie dostanie ich nigdy.
Klaryssa popatrzyła nań z wahaniem.
— Chcesz je zatrzymać? Chcesz go oszukać?
— Oszukać? Hm. Czy można oszukać nieboszczyka?
Klaryssa zerwała się na równe nogi.
— Nieboszczyka? A więc i on ma zginąć?
— Oczywiście. Zginie, kiedy już nie będzie potrzebny. Kto chce mnie oszukać, lub przechytrzyć, tego nie minie zapłata, choćby nawet był mym bratem.

90