Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Izba dla służby.
— Cóż ja zamówiłem — pokój czy izbę dla służby?
Starszy kelner uśmiechnął się wzgardliwie.
— Stanowczo pokój? Ale niech mi pan powie, co mam przez to rozumieć?
— No, w każdym razie nie tę jaskinię..
— A więc przywykł pan do lepszego mieszkania?
— Stanowczo.
— Tego po panu nie znać.
— Nie uważa mnie pan za solidnego obywatela, a jednak jestem nim. A z panem ma się rzecz odwrotnie.
— Cóż to znaczy?
— Wygląda pan solidnie, ale pozory w tym wypadku mylą. Proszę raz jeszcze o przyzwoity pokój, bez względu na cenę.
Kelner odparł z niskim, szyderczym ukłonem:
— Jak pan sobie życzy! Niech pan ze mną idzie.
Wrócił i wszedł na pierwsze piętro. W prawej sieni jakieś drzwi stały otworem. Widać było dobrze urządzony przedpokój, który prowadził do przedniego pokoju. Następne drzwi wskazywały na sypialnię.
— Czy ten pokój panu odpowiada? — zapytał kelner, pewny, że gość się cofnie.
Hm, coprawda jeszcze nie pierwszorzędny ale nienajgorszy.
Złość brała kelnera.

37