Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

półgłówek. Nienawidzi mnie. Wyzyskując tę nienawiść, opowiem mu jakąś bajkę i skłonię, aby nam pomagał. Teraz śpi na podwórzu, na kamieniach. Niech śpi tymczasem spokojnie. Jesteście gotowi?
— Tak. Chodźmy!
Wyszli z gospody. Dzięki wielkiej ilości wojska w mieście, panował na ulicach ożywiony ruch. Na twarzach żołnierzy nie było wyrazu zwycięstwa. Niższe sfery przeczuwały to, o czem wyższe już wiedziały — panowanie cesarza dobiegało kresu.
Szli, rozpytując o drogę. Znaleźli się wreszcie przed otwartą bramą cmentarza.
Było południe. Słońce prażyło okrutnie. Na całym cmentarzu nie było żywej duszy. Cortejo i Landola weszli przez bramę cmentarną i, korzystając z samotności, rozpoczęli poszukiwania. Bez trudu znaleźli grobowiec Rodrigandów, opatrzony w żelazne drzwi.
— Czy będzie je można otworzyć? — zapytał Cortejo.
— Musimy postarać się o narzędzia — odparł Landola.
— U kogo? U ślusarza? Nie wolno nam brać wytrycha.
— Zapominacie, że jesteśmy w Meksyku. Pieniędzmi można tu wszystko zdziałać.
Szli wśród drobnych budynków, odczytując napisy.
— Muszą to być również grobowce — rzekł Landola.
— Tam do licha, wpada mi pewna myśl do gło-

138