Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kapitan dragonów Sępi Dziób.
Wagner nie mógł sobie zdać w pierwszej chwili sprawy, czy to nie żarty; nie miał czasu na zastanawianie się — przyglądał się tylko porucznikowi. Zwróciło to uwagę Ungera, który rzekł z uprzejmym uśmiechem:
— Mam wrażenie, żeśmy się kiedyś widzieli.
— Wątpię, sennor. Jest pan jednak niesłychanie podobny do pewnego mego towarzysza, który nosi w dodatku pańskie nazwisko.
Na twarzy Kurta pojawił się wyraz wielkiego napięcia.
— Skądże pochodzi ten towarzysz?
— Z Reinswaldenu, niedaleko Moguncji.
Rozmowa toczyła się dotychczas w języku hiszpańskim; wielka radość jednak, podobnie jak wielki ból, szuka zwykle wyrazu w mowie ojczystej. Kurt skoczył więc na równe nogi i zawołał po niemiecku:
— To mój ojciec! Pan zna mego ojca? Co za niespodzianka!
— Pan jest Niemcem? — zapytał Wagner również po niemiecku.
— Oczywiście. Panie kapitanie, gdzie pan spotkał mego ojca? Gdzie się pan z nim rozstał, gdzie teraz przebywa?
— Tego dokładnie nie wiem; w każdym razie w Meksyku. Przybyłem tu na swym statku, aby ojca pańskiego i jego towarzyszy zawieść do ojczyzny.
Usiedli. Kurt zaczął prosić:

121