Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

klasztoru della Barbara, ujrzy Landolę. Naznaczyliśmy mu tam spotkanie. Przybędzie do klasztoru w tym samym dniu, co i my.
— Dobrze. Zaprowadzę was.
— Przedtem jednak zboczymy na krótko do Meksyku.
— Na to nie mam czasu.
— W takim razie nie spotka pan Landoli.
Strzelec obrzucił badawczem spojrzeniem obu nieznajomych. Potem uderzył kolbą o ziemię i rzekł:
— Możliwe, że sennores mają zamiar mnie podejść. Oświadczam jednak, że to raczej wam przyniesie szkodę. Zgadzam się na jazdę do Meksyku. Kiedy ruszamy?
— W najbliższej przyszłości. Czy Francuzi zbudowali jakąś kolej na terenie, który mamy przebyć?
— Owszem. Potrzebna im jest do wywożenia żołnierzy z Veracruz, gdzie szaleje żółta febra. Jedzie się niedłużej niż dwie godziny. Prowadzi przez La Soledad do Lomalto.
— W Lomalto niema febry?
— Nie. Tam inny klimat.
— Pojedziemy więc najbliższym pociągiem, przedewszystkiem jednak musimy pokazać w urzędzie celnym nasze pakunki.
— Chcecie, abym był panom pomocny?
— To zbyteczne. Niech pan czeka na nas na dworcu.
— Wierzę, że dotrzymacie panowie słowa i przyjdziecie.
Grandeprise odwrócił się i wyszedł.

116