Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odłożywszy bagaż i rozsiadłszy się wygodnie. Ale były oficer nie mógł się z tym faktem pogodzić.
— Czy ma aby bilet pierwszej klasy? — zapytał.
— Też go nie obchodzi — brzmiała odpowiedź.
— Owszem, obchodzi. Muszę się przekonać, czy ma prawo tu wsiąść.
— Niech będzie zadowolony, że go nie pytam. To zaszczyt dla niego, że zniżam się do jazdy w jego towarzystwie.
— Drabie, nie mów do mnie przez on. Jeśli chce jechać pierwszą klasą, to powinien sobie przyswoić przyjęte formy, inaczej każę go usunąć.
Ach, a więc wziąłby raczej bilet czwartej klasy, czyni bowiem zadość przyjętym tam formom. Kto zaczął mówić przez on — ja, czy on? Jeśli mnie sprowokuje, nie mnie, ale jego wysadzą.
— Do stu tysięcy piorunów! Czy chcesz dostać policzek, gałganie?
— O, mogę służyć tym samym towarem. Oto próba! Dobrze się udała.
Z błyskawiczną szybkością zamierzył się i tak potężnie zdzielił podporucznika, że ten uderzył głową o ścianę.
— Tak — roześmiał się trapper. — To za gałgana. Jeśli ma na zbyciu jeszcze takie słówko, gotów jestem do ponownej odpowiedzi.
Ravenow podniósł się. Policzek płonął; oczy nabiegły złością i krwią. Rzucił się na trappera, nie bacząc na to, że władał tylko jedną ręką.
Teraz podniósł się także Sępi Dziób. Uchwycił

6