Strona:Karol May - Fakir el Fukara.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drży, wydał z siebie przeraźliwy okrzyk. Zdawało mu się, że moje palce, to kły straszliwego drapieżcy, który gotów rozszarpać go w kawałki.
Fesarah tymczasem powziął postanowienie, bo przykucnął za krzakiem i zdradzał w ruchach wielki niepokój. Oddalony był ode mnie o jakie czterdzieści kroków, odległość do studni wynosiła zaledwie drugie tyle; gdyby więc lew tam właśnie się pokazał, mógłbym go jeszcze wziąć na cel. Tak sobie obliczałem, gdy „bohater” leżał spokojnie za krzakiem i nie ruszał się, aż tu licho jakieś zniewoliło go do podniesienia się w kuczkę, ba, co więcej, widziałem najwyraźniej, jak podniósł swoją „cudowną“ flintę wizyjną do ramienia, a głowę odchylił od kolby jak najdalej, kryjąc się za krzak. Lufa tej wspaniałej broni skierowana była w to miejsce, gdzie poprzednio zauważyliśmy pewne poruszenie. Co jemu przyszło do głowy? Czyżby miał czelność wypalić? Miałżebym krzyknąć ku niemu głośno, by dał pokój, jeśli mu życie miłe? Niestety, nawet na to nie było czasu, bo w tej chwili o uszy moje obił się huk jak z moździerza, a równocześnie strzelec, uderzony kolbą w głowę, wywrócił się na ziemię. Myślałem, że już teraz będzie leżał spokojnie, niestety, odgłos strzału własnej flinty tak go podniecił, że zerwał się na równe nogi i, wymachując rękoma na wzór śmig wiatraka, począł krzyczeć jak opętany:
Hamdulillah! Chwała, cześć i dzięki

35