Strona:Karol May - Dżafar Mirza II.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

aż minie mego jeńca. Natychmiast jednak porzuciłem ten zamiar; przecież wartownik może zauważyć po drodze, że wódz opuścił legowisko pod skałą, i pocznie go szukać wzrokiem dookoła. Dlatego postanowiłem jak najszybciej wciągnąć oszołomionego To-kei-chuna na górę.
Nie była to łatwa sprawa. Skała, o którą lasso się ocierało, nie była, niestety, bryłą jednolitą. W pewnej chwili obsunął się jakiś kamień i spadł na dół. Usłyszawszy rumor, wartownik szybkim krokiem pobiegł w kierunku skały. Wódz zwisał o jakiś metr pode mną; zacząłem go wciągać z pośpiechem, co również nie obeszło się bez hałasu. Czerwonoskóry dotarł aż do skały. Mimo ciemności ujrzał zapewne unoszące się na lassie ciało.
Uff! — zawołał zdumiony i podbiegł ku miejscu, w którem leżał wódz. Widząc, że To-kei-chuna tam niema, wrócił pod skałę.
— Co To-kei-chun robi na górze? — zapytał w chwili, gdym wciągał wodza na cypl. — Czy wódz Komanczów umie latać?
Nie było żadnej odpowiedzi. Milczenie