Strona:Karol May - Dżafar Mirza I.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

byłem pewien, że zbliży się z innej strony. Wytężyłem wzrok i czekałem.
Po pięciu minutach poruszył się leciutko jeden z krzaków; gałęzie rozchyliły się, wychynęła jego postać. Spojrzał w kierunku wierzchowca; nie widząc mnie, pomyślał zapewne, że go jeszcze szukam, i podbiegł do konia, aby jak najszybciej na nim uciec. Nie zauważył rzemienia. Skoczył na siodło. Skoro zmiarkował, ża koń nie może ruszyć nogą, zaniepokojony, zeskoczył napowrót.
Pochylił się, ja zaś stanąłem za nim i rzekłem:
— Wiedziałem, że To-kei-chun poszedł tylko na spacer. Nie przeszkadzałem mu więc i spokojnie czekałem, aż powróci.
Zerwał się, spojrzał na mnie błędnym wzrokiem. Patrząc z uśmiechem na zdumioną twarz wodza, ciągnąłem dalej:
— Sprzykrzyły mi się jednak te przechadzki wodza, więc położę im kres.
Przed chwilą wypuścił z rąk strzelbę; opamiętawszy się, błyskawicznie sięgnął za pas, gdzie lśniła klinga noża. W tejże chwili zdzieliłem go pięścią w głowę. Padł jak