Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  44   —

— Wątpię, ponieważ nie widzę do tego powodu.
— On zawsze ma powód do ostrożności i przebiegłości, ten najgorszy wróg Komanczów, którego nigdy nie mogliśmy zaatakować, ani pochwycić. Ale biada mu, jeśli nareszcie wpadnie nam w ręce!
— Otwórz więc te ręce, ponieważ teraz w nie wpadnie! Powiem ci, że...
— Nie teraz i nie tutaj — przerwał mu wódz. — Musimy znaleźć inne miejsce, gdyż Winnetou zechce ciebie podsłuchać.
— Zobaczymy go, gdy będzie wychodził z drzwi oświetlonych.
— Ty go nie znasz. On wszystko oblicza i wie, że nieprzyjaciel, podchodzący ten obóz, ustawi się zawsze naprzeciwko tych drzwi, ponieważ może tu wszystko widzieć. Winnetou przyjdzie zatem wprost tutaj i to nie przez drzwi oświetlone. Czy są tam jeszcze inne drzwi? —
Są małe za składem.
— Tamtędy on wyjdzie i zakradnie się potem tutaj w ciemności. Trzeba wobec tego udać się na drugą stronę. Chodź!
Pomknęli szerokim łukiem na prawo dokoła budynku, gdy tymczasem Winnetou okrążył go na lewo i z tego powodu nie zastał ich już na miejscu. Tam zatrzymali się pod drzewem, a skut opowiedział, co słyszał. Wódz słuchał go z najwyższem zaciekawieniem i rzekł potem niemal głośno z radości:
— Do Alder - Spring jadą? Jutro tam będą? Pochwycimy ich tam, pochwycimy. Tym razem nam nie ujdą! Jakaż radość zapanuje u nas, gdy przywleczemy tę cenną zdobycz, gdy będziemy ich męczyć, że wyć będą jak kujoty, odzierane ze skóry! Te dwa skalpy więcej są warte, niż warkocze, o które nam właściwie chodzi!
Wódz jeszcze przez jakiś czas dalej dawał wyraz swojej uciesze, dopóki mu wnuk nie przerwał:
— Tak, my ich pochwycimy z pewnością i zamęczymy na śmierć, ale czy dlatego masz się wyrzec Chińczyków, których chciałem wam oddać w ręce?