zaskoczyć, ponieważ dzięki jasności, bijącej z otwartych drzwi, widzimy każdego, wychodzącego z domu. Zresztą mamy do czynienia z ludźmi, którzy nie rozumieją się wcale na życiu dzikiego Zachodu.
— Mylisz się bardzo. Są to ludzie, którzy je znają lepiej od ciebie i odemnie.
— To nie może być! Któż to taki? Powiedz!
— Najpierw przybyli dwaj bardzo dłudzy i chudzi jeźdźcy, którzy tutaj zabawią do jutra. Jeden z nich nazwał się Timpe, a drugiego nazwisko brzmi, jak się zdaje, tak samo.
— Timpe? Pshaw! Nikt z walecznych wojowników nie słyszał o takiem lub podobnem imieniu.
— Potem nadeszli dwaj, których imiona napełniły mię strachem.
— Uff! Nie wiedziałem dotychczas, że syn mej córki może się lękać. Czy ci dwaj przybysze nie są ludźmi, lecz złymi duchami Sawanny i Gór Skalistych?
— To ludzie, ale jacy! Jeden czerwony, a jeden biały, najsławniejszy wojownik Indyan i najsławniejszy z bladych twarzy.
— Uff, uff! Czy chcesz przez to powiedzieć, że to Winnetou z Old Shatterhandem?
— Zaiste, to oni są!
— Jak ich tu zły Manitou sprowadził?
— Nie zły, lecz dobry. Z początku przestraszyłem się oczywiście, potem jednak usłyszawszy ich rozmowę, ucieszyłem się tem bardziej.
— Powiesz mi, co usłyszałeś, ale nie tutaj. Musimy stąd odejść!
— Odejść? Czemu?
— Ponieważ wiem, jak tacy mężowie, jak ci dwaj wojownicy, myślą i postępują. Czy mówili co do ciebie?
— Winnetou mnie wypytywał, nie wierzył, że jestem Yato Inda i uważał mię za syna twej córki. Już ja potrafię za to się zemścić!
— Apacz ma jednak tak przenikliwy nos, jak nikt inny. Powziął więc podejrzenie i będzie cię teraz śledził.
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/71
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 43 —