Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  232   —

łykowate mięso nie nadawało się do jedzenia, ale trzeba go było zastrzelić, gdyż jeśliby Tokwi Kawa, kierując się względem na dobroć mięsa, strzelił do krowy, byłby go mściwy byk porwał na rogi, albo stratował. Strzelba miała wprawdzie dwie lufy, ale jedna była śrutowa.
Zwierzęta nadeszły z biegiem wody, byk na czele, a krowy i cielęta za nim i jeszcze w odległości trzydziestu kroków od Indyan nie zauwyżyły niczego. Krowy zaufały swojemu dowódzcy, a on jakby utracił czułość w nosie.
Tokwi Kawa wymierzył pewnie, ale mimo to nie strzelił, gdyż byk zwrócony był do niego przodem, a każdy doświadczony myśliwiec celuje do bawołu najchętniej z boku pod łopatkę w serce, ponieważ kula przechodzi tam tylko przez części miękkie.
Bawoły zbliżyły się jeszcze o kilka kroków, kiedy nagle jedna z krów nabrała podejrzenia. Stanęła i zaczęła tak głośno wciągać powietrze nozdrzami, że to buhaj usłyszał. Odwrócił się ku niej i wystawił na wodza bok i miejsce wskazane. W tej chwili huknął strzał. Bykiem coś szarpnęło widocznie, zatrzymał się na chwilę bez ruchu, potem zaczął pochylać głowę coraz to niżej, i niżej, wreszcie wśród konwulsyjnego drżenia runął, nie wydawszy głosu z siebie. Trafiony był w samo serce.
Wódz nabił strzelbę zaraz po strzale, a krowy zwróciły się tymczasem do ucieczki. Jedna popędziła razem z cielęciem, drugie cielę jednak stanęło bezradnie, a potem nawet podbiegło ciekawie do byka. Niebawem wróciła matka, gnana miłością, i odtrąciła je nosem od byka, ale dostała w tej chwili drugi strzał wodza, także w serce i padła w kilku sekundach.
Teraz wyskoczyli obaj Indyanie z głośnymi okrzykami radości ku swej zdobyczy. Cielę zrobiło kilka zabawnych podskoków, poczem zginęło pod ciosami kolb.
— Uff, uff, uff! — zawołał wódz. — Widzi mój czerwony brat, że nie drżałem. Obie kule tkwią w sercu. Mamy dość mięsa dla wszystkich!