Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  210   —

moją godnością, która już od wielu wieków przeszła przez wszystkie pokolenia na mnie i na moją inteligencyę.
Byłby dalej przemawiał w ten sposób, gdyby nagle stojący w pobliżu Winnetou nie podniósł był szybko swej srebrnej strzelby, nie złożył się i nie wypalił. Huknął strzał, kiedy Old Shatterhand zajęty był jeszcze losowaniem broni. Teraz odwrócił się on czemprędzej, spostrzegł Apacza z dymiącą strzelbą i zapytał, spojrzawszy zaraz na górę:
— Czemu strzeliłeś?
— Ktoś zaglądał z za krawędzi skały — odrzekł Winnetou.
— Czy go trafiłeś?
— Nie; głowa zniknęła, gdy przyłożyłem palec do cyngla.
— Czy go widziałeś dokładnie?
— Tak.
— A co jeszcze zauważyłeś?
— To nie był biały.
— A więc Indyanin?
— Winnetou nie wie tego dokładnie. Głowę było widać, dopóki nie podniosłem strzelby. Potem zniknęła znowu.
— Hm! Na górze niema już nikogo, ktoby do nas należał. Niech mój czerwony brat się tam wybierze. Ten człowiek nie będzie wprawdzie czekał, aż przyjdziemy, ale dobrze będzie postawić tam kogoś na straży, ponieważ z góry można łatwo zastrzelić tutaj któregoś z nas.
Old Shatterhand i Winnetou wyszli na górę, zabrawszy z sobą braci Timpów, ażeby ich postawić na straży. Kiedy wrócili na dół po jakimś czasie, a Frank się ich zapytał o wynik poszukiwań, dowiedział się, że nie znaleźli nikogo. Na górze panowała teraz ciemność, badanie śladów byłoby nie doprowadziło do niczego, nawet gdyby było jasno, ponieważ kolejarze wszystko stratowali, a więc w każdym razie w pobliżu parowu niepodobna było odnaleźć śladu jednego człowieka.
Noc miała się ku końcowi, a niebawem dzień za-